Słowo o Makbecie

Gdy las birnamski ruszy ku nam, Makbecie,
i wszystkie karty świąteczne jak liście opadną,
wierny Banco powstanie z błota, ociekając krwią.
Wiedz, że czas twój nieuchronny, choć sam
w to nie wierzysz, podnosi swój wzrok znad
jasnych okularów i przeszywa cię jak bełt.
Siwy czas, kartograf życia, któremu raźno,
choć z lękiem, patrzysz w oblicze, już wie.
Ty jeszcze nie. I tak za czyny swoje zapłacisz
znienacka, gdy się nie spodziewasz.
Twój łeb spadnie jak kawał arbuza, z oczami zdziwionymi
wpatrzonymi w chaos.
Chaos był w tobie i wokół ciebie, we krwi ludzi
i zwierząt co raz to nurzałeś swoje sumienie.
Aż pozostała tylko krwawa szmata, nasiąkła
i ciężka od cierpienia istot, które były tobie oddane.
Tak władzy swoich chuci służyłeś ochotnie, jakby
cały świat był twoim poddanym.
Krwawy Makbecie, niech czas ci nie sprzyja,
a zemsta losu niech cię dopadnie w chwili,
gdy powiesz: Zwyciężyłem! – wtedy upadniesz.
Los twój związany pozornie z losem szlachetnego
Edypa, który swoje nieszczęście zawdzięczał
przewrotnej wyroczni. Próbował go uniknąć i tym samym
wypełnił przepowiednię złowrogą. Wiele zła uczynił,
myśląc, że czyni dobro. Na koniec sam się ukarał
Bóg się nad nim zlitował,
pozwoliwszy mu dożyć spokojnej starości.
W naszych oczach i w naszej pamięci pozostanie
ów mąż szlachetny jako godny litości i współczucia.
Ty zaś Makbecie, usłyszawszy wyrocznię z ust
bezzębnej wiedźmy, zapałałeś ambicją chorą i żądzą,
aby ją wypełnić. Duszę swą w pancerz a serce w kamień zmieniłeś ochoczo,
przed oczami mając tylko tron królewski i władzę nad krajem.
Bo zło rodzi się w duszy, a głowa je tylko w czyn
kainowy przemienia. Nie możesz się zatem
równać z Edypem, który zrozumiał, że jest tylko
igraszką w rękach przewrotnego losu.
I choć nie chciał – zrobił to co zrobił, to do końca życia
życzliwością ludzką okryty chodził.
Ty zaś spokoju nie zaznasz, bo wpierw cię piekło
pochłonie, razem z żoną twoją, kusicielką, której
byłeś powolny jak pies łańcuchowy. Za przewiny
twoje i zbrodnie, których dokonałeś dla własnej korzyści.

Nie bądź bezpieczny – poeta pamięta.
Możesz go zabić – narodzi się nowy.
Lepszy dla ciebie byłby świt zimowy,
I sznur, i gałąź pod ciężarem zgięta.